Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/280

Ta strona została przepisana.

Wzburzony bardzo, pociągnął ją kilka kroków ku drzwiom. Ale potem puścił, usunął kotarę i wyszedł na podwórze.
Deszcz ustał, na niebie były gwiazdy, a światełka płonęły w kaplicach bóstw domowych, wokół podwórza. Oprzytomniał dopiero, gdy przebrzmiały ostatnie dźwięki surm i pieśni.
Posłyszał, że ktoś odchyla poza nim kotarę. Nie chciał się obracać. Ale stuknięcie drewnianej podeszwy pod jej bosą stopą, zmusiło go do tego.
Stała w progu, objęta blaskiem ogniska, a żółta jej szata podkreślała lubieżnie kształty młodociane. Włosy, przepięte wysokim grzebieniem rogowym, splecione w cztery warkocze, łączyła na plecach agrafa w kształcie kozy.
— Nie rozumiałam cię przedtem! — rzekła, pozwalając mu się zaprowadzić do ognia. — Mówiłeś dziwnie, jak czarodziej. W tej jednak godzinie, kiedy narażałeś życie, by znaleźć drogę do mnie, znalazłeś też drogę do mego serca.
Chciał ją przyciągnąć do siebie, ale go cofnęła.
— Jeszcze nie teraz! — powiedziała.
Potem odpięła zadumana wstęgę z zielonemi kamieniami, opasującą jej prawe ramię, i wplotła w jego wianek mirtowy, jakby stroiła koźlę ofiarne, i szepnęła:
— Chodźmy się wykąpać, jak przed wielką uroczystością. Ale nie w gorących, dusznych łazienkach, gdzie zabijają czas kobiety Sardanapala, jeno w podziemnej hali, którą płynie zimna woda rzeki. Zaprowadzę cię do lodowatej kąpieli.
Poszli stromym kurytarzem, pełnym odoru pary i wilgoci. Z licznych, bocznych drzwi dolatywał plusk, śmiech i stąpanie bosych nóg. Po schodach zeszli