Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/282

Ta strona została przepisana.

Pod sklepieniem było całkiem cicho, woda wznosiła się nieznacznie i sięgała mu już brody. Kilka baniek wypłynęło na powierzchnię. Z oddali jęły jednak dolatywać coraz to bliższe stąpania i okrzyki.
Zęby jej szczękały i trwożnie zwróciła się w bok, gdzie leżała jej koszula i pasek na ziemi. Koniec paska zwieszony w wodę wydłużał się do nieskończoności, powierzchnia wody podchodziła coraz to wyżej, a otwór w macie malał z każdą chwilą.
— Jeszcze cię widzę! — powiedział. — Jeszcze mamy czas!
U wnijścia do sklepienia zadudnił głucho głos męski, budząc echa, odpowiedziały mu piskliwe wrzaski kobiet i rzezańców, a otwór w macie zmalał całkiem.
Przysłoniła dłonią oczy, jakby miała wyskoczyć, ale powstrzymał ją wstyd. Potem przystąpiła do otworu i wyciągnęła ku niemu rękę. Oddech jej poruszył wodę tuż pod brodą. Ale jeszcze stała, wahając się na pierwszym stopniu, aż woda zakryła zupełnie otwór.
Zniecierpliwiony, wyskoczył na kamienną cembrowinę, narzucił na mokre ciało płaszcz i przewiązał się sznurem. Po chwili usłyszał wołanie Ahirab, usunął przeto matę i podszedł do niej.
Siedziała na obramieniu, z suknią na kolanach, a woda spływała jej na plecy z warkoczy. Dobyła z kieszeni metalową puszeczkę w kształcie ryby, której głowa stanowiła wieczko. Mieściła się w niej biała maść.
— Namaść mi ramiona i plecy! — powiedziała, nachylając się i podnosząc warkocze na wierzch głowy.
Przykląkł, położył na kolanie jej lewe ramię i zaczął je nacierać maścią, o słodkawo miodowym zapachu.