Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/283

Ta strona została przepisana.

Zdumiony i zapadły jednocześnie w stan dziwnego półsnu, o niejasnych wrażeniach i myślach, słuchał hałasu zbliżającego się od schodów i łaziebnych izb. Ale oboje z Ahirab milczeli, spoglądając na wznoszące się ciągle zwierciadło wody, zakrywające lśniącą tkaninę maty, pokrytą dziwnemi postaciami zwierząt, zblakłemi już i zapleśniałemi.
Nagle wpadło paru rzezańców i przerażonych kobiet i, stanąwszy, spoglądali na kąpiących się. Drżeli przytem, jak z chłodu jesiennego i mruczeli ze strachu, gdyż coraz to bliżej nadchodził ktoś, stąpając lekko, spiesznie, jakby czegoś szukał. Wszyscy znali ten niespokojny krok bezsennego człowieka. Wiedzieli, kto nadchodzi, i stali nieruchomo wzdłuż wąskiej cembrowiny, z rękami skrzyżowanemi na piersiach.
Sardanapal nadszedł, minął usuniętą na bok matę i stanął przed Ahirab, pochyloną nad sukniami, która okryła jeno w pośpiechu biodra i zarzuciła koszulę na jedno ramię, tak że drugie i pół ciała pozostały nagie. Hans trzymał dalej jej ramię na kolanie. Teraz zbudziła się w niej żądza skryta za smutkiem, zapałały jej oczy i jęła niewyraźnie nucić jedną ze straszliwych pieśni, jakie śpiewały w ojczyźnie kobiety, w świątyni Mylitty.
Sardanapal patrzył na gościa swego, cudzoziemskiego tokarza ślimaczych muszli, którego uczynił równym sobie.
— Spodziewałem się, — powiedział — zastać cię z bronią u drzwi moich, albo też pośród twych wojsk, które, podzielone na seciny, tłoczą się ze wszystkich stron do miasta, torując sobie drogę ulewą strzał, kamieni, belek i stągwi gorącej wody. Cóż to za upojny szał, cóż za pląs, cóż za rzeźwa groza patrzeć na