Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/284

Ta strona została przepisana.

zagładę całego państwa! Wynijdź i raduj się rozpętaniem burzy. Nie dam tym siepaczom zawrotnego szczęścia, by patrzyli, jak konam, z bronią w ręku.
Hans Alienus wstał, a Sardanapal ciągnął dalej:
— Dumny jestem z tego, że ciała mego nie złamała niewolnicza praca. Z każdej zmarszczki mej twarzy promienieje doznane szczęście. Chciałeś mi zabrać ostatnią rozkosz, jaką znalazłem w mym żywym parku, ale potrafię ją odzyskać, gdyż chcę zostać zwycięzcą w tej niezrównanej walce piękna, jaką toczymy obaj. Czyż mógłbyś mnie nazwać najwyższem wcieleniem człowieczeństwa, gdybym nie przebóstwiał wszystkiego, co w ludziach złe i dobre, podobnie jak mój tkacz uczynić zdołał rzecz piękną ze szczerzącego zęby smoka na tej macie?
Hans Alienus podniósł lśniące od maści ramię Ahirab, dobył noża z za pasa i podniósł go nad jej lewą pachą.
— Nie oddam ci jej! — powiedział.
Sardanapal pochylił się. Położył dłoń na ręce Alienusa i nacisnął tak silnie, że nóż wszedł zwolna, aż do rękojeści w pierś dziewczyny.
Ahirab padła przerażona na plecy, potem na bok, jęła wyrzucać niewyraźne słowa, klnąc Sardanapala, jak niezliczone już kobiety od czasów jego młodości. Po chwili wyzionęła ducha.
Cisza zapadła w sklepistej hali, ale z pobliskiego podwórza doleciał tętent młotów i szmer ciągniętych pni drzewa. Sardanapal ruszył po schodach, wzniósłszy ramiona jak kapłan podczas składania ofiary, pozdrawiając stojące u drzwi sfinksy, za nim zaś szli rzezańcy i półnagie kobiety.