Siekący deszcz bębnił po dachach Watykanu, onego milczącego zamku duchów, gdzie antyk mieszka w parterze, Odrodzenie na piętrze, w paradnych salach zaś wieki średnie drzemią w ciszy podwórz, niedostępne światu i odeń odcięte. Nie dawano tu świetnych bankietów, a damy dworskie nie szeptały poza wachlarzami o intryżkach i przygodach miłosnych. Pałac nie tonął w rozgwarze trąb i rogów myśliwskich, oraz ujadania sfor, w czem się lubują książęta świeccy, zaś pan zamku był to pustelnik biało odziany, jak heleński kapłan, żyjący w kilku, niewytwornie urządzonych pokojach.
Na moment zbudził się z ciszy ów nieregularny, olbrzymi kompleks gmachów pod deszczem, który smagał dachy, szyby i flizy dwudziestu jego podwórz. Plusk wody budził echa w długich, prostolinijnych galerjach, chodnikach, połamanych w załomy i krzywizny, oraz w bezliku schodów. Stojący u wejść głównych halabardziści, przybrani w berety i szerokopasiaste krótkie spodnie, okrywali się w płaszcze, zaś przy zdobnym kominku izby strażniczej, obok