Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/300

Ta strona została przepisana.

Mówił to śmiejąc się rozgłośnie i biorąc na plecy wór ze skarbami.
— Obojętne dla mnie czem jest życie! — rzekł Hans. — Jedyną wytyczną życia to pożądanie, jakie w sobie mieści!
— Ano, tym razem sznury spełniły lepiej powinność swoją!

∗             ∗

Pewnego dnia, krocząc manowcami, dotarł Hans Alienus do szumiących borów dziewiczych. Daleki potok łączył swój pomruk z pogodnym śmiechem umykających duchów leśnych, drzewa szpilkowe rosły gęsto, pnącze i ljany oplatały korony, po których skakały małpy, pokrzykując przenikliwie. W głębi lasu śniła świątynia Buddy, obrosła krzewiną o owocach jagodowatych, lśniących, niby małe, wiszące lampki.
Z dołu przed świątynią wykopanego połyskiwał niebieski płomień, a wokół stali mężczyźni i kobiety, zajęci odlewaniem dzwonu.
Z ofiarną rozrzutnością miotali biedni i bogaci monety i pierścienie w roztopiony metal, pełniący formę. Jedna z żebraczek, nie mając co dać, obcięła sobie włosy i złożyła je w ofierze.
Hans Alienus zdjął wór z pleców Tuklata i rozwiązał go.
— Daj raczej coś żebraczce, — albo mnie na nową skórę lwią! — powiedział niechętnie Tuklat, kładąc dłoń na ramieniu Hansa, który atoli odparł:
— Żebraczka otrzyma jałmużnę przy bramie miasta, ty zaś możesz połatać swą skórę. Ale suche oczy twe zajdą łzami, gdy kiedyś, o świcie posłyszysz z ust dzwonu objawienie tych rzeczy ziemskich, które