Hans Alienus zamieszkał w lichej gospodzie jerozolimskiej. Pewnego wieczora stał długo u rozwartej okiennicy, nie mogąc się zdobyć na jej zamknięcie. Ciepło było i cicho. W dole, górzystą uliczką jechał na ośle poganiacz. Siedział pochylony, a kopyta tętniły i ślizgały się po gładkich kamieniach. Śpiewał obyczajem wschodnim żałośliwie, przez nos i wyciągał ton po tonie. Gdy się oddalił, głos jego nabrał podobieństwa do dudy.
Na desce okiennej leżała pięknie napisana rozprawa, a poświata księżyca tej lutowej nocy południa była tak jasna, że Hans Alienus mógł bez trudu czytać drobne pismo.
Autor stawał tu uparcie po stronie tego, co dała tradycja i co trwa w bezruchu. Przewracając karty starego szpargału w tem mieście, z którego wyszła w świat myśl braterstwa, powiedział do siebie:
— O nie! To my, młodzi, pełni zapału, nieprzyjaciele bezruchu, wykarczowaliśmy kawał pola pod zasiew prawd, które już nigdy nie żyją, a które tu przyszły na świat.
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/306
Ta strona została przepisana.
VIII.
CIEŃ.