Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/308

Ta strona została przepisana.

— Gadasz na wiatr! — odparł przekupień owoców. — Ten pochylony człowiek, to niezawodnie przekupień owoców, a tylko zapomniano wyrysować na jego grzbiecie kosz z towarem. Pół otwarte usta głoszą wyraźnie: Kupujcie granaty... chodźcież i kupujcie granaty!
Przeszedł też mimo dostojnik, członek synhedrionu. Nie łączył oczywiście głosu z rozgwarem hołoty, ale pomyślał: Poznaję po wysokiem czole rysunku mędrca, człowieka uczonego. Sądzićby można nawet, że jest to portret mój własny. Tak... tak... to niezawodnie ja! Wcale dobrze uchwycono podobieństwo. Musiał mnie wyrysować któryś z tych głodomorów, gdyż znają mnie wszyscy dobrze.
Po chwili podszedł w milczeniu do rysunku jakiś widz. Był to człowiek ubrany dostatnio, o wejrzeniu łagodnem i życzliwem, przypominającem dziecko. Nikt o nim wiele nie wiedział, a żadna kronika nie zanotowała jego imienia, gdyż żył samotnie, unikając rozgłosu i ciżby ludzkiej. Stał z rękami skrzyżowanemi na gałce laski.
— Cóż za szlachetny wyraz twarzy! — pomyślał. — Cóż za dostojna pokora w całej postaci... Ach, jakżebym rad być podobnym do tego portretu... ale pocóż pragnąć niepodobieństwa!...
Gdy tak trwał cichy i milczący, stał się podobnym do portretu i to w tak wielkiej mierze, iż wszyscy odeszli na stronę i jęli wskazywać nań, szepcąc zcicha. Ruszył dalej zdziwiony i zaniepokojony, nie wiedząc, czemu za nim spoglądają.