Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/311

Ta strona została przepisana.

jego wyczuły poprzez zasłonę rysy bóstwa i doznał zaraz uczucia głębokiego ukoju.
Pod wpływem niedostrzegalnego wiatru, który nie marszczył powierzchni wody, a wypełnił jedwabny żagiel, ruszył statek od brzegu ku dalekiej roztoczy. Posejdon igrał w pianie steru, podłożywszy pod kark trójząb swój, a kosmatą pierś jego różowił zachód. Również kosmate trytony wychylały głowy ponad burty, robiły miny i towarzyszyły śpiewowi niewiast, dmąc w lśniące perłowo muszle, których tony przypominały chrypliwe wabienie jelenia. Ponad Patmos, gdzie właśnie polował Apolo na dziki, łyskały żółte błyski. Gwiazda wieczorna wywabiła tymczasem niezliczoną świtę gwiazdek, przezierających się w morzu, tak że statek sunął jakby przestworzem uzmysłowionej wiekuistości.
W tej chwili łzy popłynęły z oczu bezdomnego wędrowca i uczuł pragnienie wyznania swego natchnienia słowami, któreby zachowały dalekim wiekom tę czarowną noc, pozwoliły przeżywać ciągle na nowo najlżejszą zmianę w twarzy Posejdona i każde drgnienie fali na roztoczy morza.
— O czemuż nie posiadam poetyckiego ducha? — zawołał. — Apolo zajęty polowaniem nie wysłucha mnie z braku czasu!
Stojąca najbliżej kobieta wskazała mu przedmiot osłonięty, leżący na sterniczej ławie.
— Tam spoczywa lira poezji! — powiedziała. — Ale nie zabacz zostawić osłony na strunach podczas grania, inaczej utracą one cały dźwięk swój.
Hans Alienus chwycił osłonioną lirę i jął leżącym obok plektronem uderzać w struny. Czuł, że krew mu uderza do twarzy i tętni w skroniach, jak podczas