Nadszedł uroczy miesiąc kwiecia, a pola rozjaskrawiły się barwami, niby makiem i jabłkami zasłane schody świątyni Wenus pafijskiej. Krótkowłose, rogate trzody szukały źródeł, zaś wełniste spoczywały wieczorami po ocienionych polach. Ze wzgórz dolatywało granie.
Archipelag lśnił, jak zwierciadło, a dalekie statki o brunatnych żaglach, tkwiły, jakoby bez ruchu, w powietrzu. Pewnego ranka wylądował Hans Alienus na skalistej wyspie.
U stóp najwyższej skały stał obrośnięty powojem budynek. Ale nie było tu nigdzie robotników polnych, szczekanie psów nie zwiastowało pobliża chat, jeno suche algi i wyrzucone morzem, szczątki atramentnic bielały w słońcu.
Hans Alienus przeszedł się po wyspie, potem zaś zastukał do bramy samotnego budynku. Drzwi otwarto niezwłocznie, a Hans ujrzał w podwórzu wnętrznem, wybrukowanem i zastawionem kopjami głównych arcydzieł helleńskiej rzeźby, grupę mężczyzn, zajętych lepieniem posągów z gliny. Mieli białe szaty, jak on, wieńce mirtowe i pozdrowili go serdecznie uściskiem
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/314
Ta strona została przepisana.
X.
DŁUTO.