krzywe dzioby ptasie, zaś na czołach tępe, rogowate, w górę skręcone wyrostki.
Runęły w wirze kurzu na arenę, bijąc jak nietoperze lepkiemi skrzydłami, biegały z pochylonemi jak byki czołami i wygiętemi grzbietami, wlokąc po piasku kudłate ogony. Rzucały się na ławy i smagały widzów trzeszczącemi pochodniami na śmierć. Rycząc i rozdziawiając paszcze, łamały kolumny galeryj górnych i miotały je w powietrze, tak że spadłszy, rozpadały się na bloki, z których były zbudowane. Padały w gruz mury, mosty i domy. Drżała ziemia, a wstrząśnienia te wyrzuciły Tyber z łożyska, tak że żółta woda, niby oliwa z przepełnionego dzbana, popłynęła, szumiąc na wszystkie strony, i zatapiała wszystko co żywe.
Słońce zaszło poza szeregi strzaskanych kolumn i zapadłe szczyty świątyń, przeglądających się w jadowicie żółtej wodzie. Na ruinach, których wyrwane żelazne więzadła lśniły w zmierzchu, wisiały ciała ludzi, obejmujących jeszcze ramionami misy i ozdoby, które cenne im były za życia. Szeroką falą płynęły przez ciszę poświsty czarnych sępów, zwołujących się na ucztę.
Zorza wieczorna oświeciła ponuro, grobową jaśnią, okryte szczątkami wyspy siedmiu wzgórz miasta. Wysoko, ponad mur zapadłej ongiś sali biesiadnej Tyberjusza, sterczała jeszcze grupa Laokona, symbol ludzkości, dławionej przez węże Minerwy, przysłoniętej cieniem własnym, zwracającej w beznadziejną, głuchą pustkę wykrzywione twarze.
Otoczony zniszczeniem siedział Alienus Augustus na tronie swoim. Znużone giganty legły poza nim na stosach głazów. Podłożywszy pod brody kościste ra-
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/329
Ta strona została przepisana.