Z tysiąc może lat, lub dłużej, siedział Hans Alienus, pogrążony w oszołomieniu.
Gdy się zbudził, szron leżał na jego włosach i odzieży, przed nim zaś stał Tuklat Nirgal bez broni, z głęboką blizną na policzku.
— Ładna to była hulanka, — powiedział — ale stawiłem czoło widziadłom. Siedziałem przy tobie, czekając, aż się przebudzisz. Czyż zapomniałeś o flaszy, którą ci dał Sardanapal dla człowieka, nazwanego przez ciebie Ojcem świętym? Nie myślę siedzieć tu dalej, przez całe tysiąclecia, bez kobiet i napitku.
Hans Alienus wstał i zauważył, że się znajdują w półciemnym wąwozie, wychodzącym na kamienistą dolinę.
— Jesteśmy u wyjścia na świat zewnętrzny, — powiedział — ale słońce wydaje mi się dziś bledszem, niż dawniej. Cóżby ci przyszło, Tuklacie Nirgalu, z wyjścia na powierzchnię? Musiałbyś, jako wyrobnik, zarabiać na życie. Czyż chcesz zostać niewolnikiem, ty wolny dotąd człowieku?
Po kilku setkach lat usłyszeli szczęk łopat i ujrzeli gromadę robotników, budujących drogę przez dolinę.
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/331
Ta strona została przepisana.
XII.
HANS ALIENUS ZOSTAJE BOGIEM.