Alienus wjechał po spuszczonym moście, na którym stali strażnicy pałacu. Byli to nierozwinięci chłopcy, o dziecięcym wyglądzie, ze skrzydłami, w białych krótkich koszulach, a każdy miał na ramieniu lirę, zawieszoną na wstędze. Ile razy ktoś wchodził, zaczynali grać, a przybysz wybuchał płaczem i zawracał, ogarnięty nagle tęsknotą za gwiazdą, którą właśnie porzucił. Uczucie to przewyższało samo pożądanie nieba.
Brama pokryta była, od cokołu po sklepienie, główkami gwoździ, które wbijali wchodzący. Na ścianie wisiał młot, pod nim zaś stało kamienne koryto, pełne gwoździ, noszące taki napis:
Weź gwóźdź i wbij go w niebios próg,
A bijąc, wymień, czego chcesz,
Z ostatnim zaraz ech łoskotem
Pragnienie twoje ziści Bóg.
Hans Alienus pochylił się z bark Tuklata, ujął młot i, przyłożywszy gwóźdź do wolnego na ścianie miejsca, zaczął kuć i rzekł donośnym, wyraźnym głosem:
— Chcę zostać Bogiem!
Wbiwszy gwóźdź aż po głowę, uderzył zlekka piętą swego wierzchowca i ruszył dalej.
Przez wąskie drzwi zobaczył ponurą kuźnię. Tu sporządzali gwoździe wbijane w bramę ci, którzy dopuścili się za życia ciężkich win, a kara ich trwała przez czas pewien. Twarzy trudno było rozeznać, jednym atoli z pokutników był napewno Ludwik Filip, którego pragnienia sięgały ledwo filcowego kapelusza i bawełnianego parasola. Na ścianach wisiało