ocieniające gałęźmi i liśćmi zbocza gór i kolumnady, kędy siedzieli zgodliwi ludzie u krystalicznych wód. Powierzchni nie dotykał najlżejszy powiew, tak że odbijała każdy rys dłoni, wyciągniętej po sitowie.
Niebawem gotowy był glob nowy, w takiej doskonałości, jaką mu dać mógł jeno człowiek, a zdjęci podziwem niebianie tłoczyli się u otworu luki niebiosów. Znosili brzemiona błękitnych, przejrzystych jabłek z drzew, rosnących wzdłuż murów i rzucali je na kolana nowych ludzi, ale tam, gdzie się nic nie działo, nie mogło być też mowy o szczęśliwym przypadku, tedy nikt nie tykał owoców, które leżały niedostrzeżone, albo pękały na ziemi, jak bańki. Poznali rychło niebianie, że nowi ludzie to równe im istoty i drżąc z uciechy, słali im pozdrowienia.
Przez cały pierwszy dzień radował się Alienus-Bóg wraz z innymi. Gdy noc nadeszła, niebianie poszli spać, jak niewinne dzieci, zaniósłszy dziękczynienie Przedwiecznemu.
Pod wieczór następnego dnia zakrył atoli Hans Alienus dłońmi twarz. Archanioł Michał obrócił głowę, tak że na brunatnej jego szyi zjawiły się dwa głębokie fałdy. Patrzył niespokojnie. Czyżby Alienus-Bóg odnalazł jakąś niedoskonałość w dziele swojem?
Po chwili przesunął Wszechpotężny ponownie dłoń po twarzy. Alienus-Bóg ziewał.
Archanioł Michał namarszczył czoło i podszedł bliżej, patrząc badawczo. Zobaczył, że Wszechpotężny pochylił głowę na bok, a palce jego złożonych rąk bezwiednie kręciły młynka.
Alienus-Bóg zasnął.
Wstrząśnięty do głębi archanioł wbił miecz płomienisty w podwaliny niebiosów, a skrzydła mu
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/339
Ta strona została przepisana.