Hans Alienus siedział znowu na grzbiecie swego rumaka, ale dawno już znikła zorza młodości z jego zapadłej twarzy, a na włosach lśniły blaski kosy zniszczenia.
Gdy wyjeżdżał bramą i posłyszał lutnie strażników, nakrył dłońmi oczy i uczuł tęsknotę za ziemią, gdzie szał przygłusza krzyk rozpaczy i gdzie nań czekała jesień obumierającego życia.
Nagle przystąpił doń artysta helleński, który stał oparty o mur.
— Podaj mi swą prawdomówną tabliczkę woskową! — rzekł unosząc płaszcz, by osłonić twarz od bijącego z dołu światła. — Znasz pewnie legendy pewnych szczepów o zaginionych tablicach złotych bogów, które zostaną odnalezione kiedyś, czasu zmierzchu światów. Ponieważ zaginęły, nie mogą mieścić nic nowego, jeno to co się nowem wydaje, z racji, iż zostało zapomniane. Na długo przed rozpoczęciem swej długiej wędrówki przeczuwałeś to, co chcę napisać. Znam cię. Byłem jednym z białych braci na wyspie. Widziałem złote tablice, bowiem posiadam wyobraźnię. Niema na nich żadnych słów jeno portret.
Wziął tabliczkę i narysował portret, przypominający jednego z watykańskich więźniów marmuru. Postać stała z ręką wyciągniętą przed siebie.
Po raz pierwszy nie znikł rysunek z tabliczki. Sam artysta usiłował go zmazać palcem, ale daremnie, wosk stwardniał w metal.
Wówczas pochylił się Hans Alienus z grzbietu Tuklata, wziął z kamiennego koryta kilka gwoździ, iszczających pragnienia, i ukrył je wraz z tabliczką na piersi, pod płaszczem pielgrzymim.
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/341
Ta strona została przepisana.