Napół przytomny zerwał się Hans Alienus. Rękawy jego szaty kraśniały czerwienią, jakby zabił ofiarnego byka. Dobył ukrytej na piersiach tabliczki z niezatartym dotąd wizerunkiem, oraz gwoździe zabrane z nieba. Wziął z rąk papieża miecz płomienisty, od którego pękła flasza Sardanapala. Wbił pospiesznie gwoździe w ścianę i zawiesił na jednym z nich portret, będący milczącym mścicielem jeńców marmuru, których Kościół triumfujący ongiś zamknął w murach watykańskiego pałacu. Tętnił miecz, łomotał w gwoździe głowicą, a Hans Alienus śpiewał w takt uderzeń, rozgłośnie:
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Niechże pęka stara flasza,
Niechże los nam wieści skon,
Przeszłość mówi: przyszłość ...wasza,
Byle woli brzmiał wciąż ton!
Burza wre, czas gryzie skrycie...
Niechże pęka stara nić!
Portret, który tu widzicie,
Będzie wołał: Chcemy być!