Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/357

Ta strona została przepisana.

grzechy i rozważać, jak już długo nie słyszał bożego słowa.
Ulżyło mu na sercu, gdy usłyszał po chwili turkot kół na ośnieżonej drodze, wiodącej tuż pod jego drzwi. Ogarnięty ciekawością postąpił parę kroków, wydostał się z kręgu dymu i ujrzał w mroku pojazd, który właśnie stanął.
Wysiadł zeń mężczyzna i zaczął się zbliżać. Dziwna, kobieca jakby szata przybyłego wprawiła węglarza w zdumienie. Nieznajomy miał niski kapelusz z ogromną krezą, a na kołnierzu jego szeleściły muszle. W smudze światła, padającej z szałasu, widać było jego rysy, nieruchome, zmartwiałe, jakby rysy pustelnika, żyjącego długo w samotności. Był to mężczyzna średniego wieku i mimo długich, spadających na ramiona, siwych niemal już włosów, nie wyglądał jeszcze na starca.
Był to Hans Alienus.
Przystąpiwszy do węglarza, jął pytać o kierunek. Śnieg nie dozwalał nieznającemu okolicy pódróżnemu odnaleźć drogi do najbliższego dworu. Wkońcu spytał, czy stary właściciel Trollkyrki żyje jeszcze i mieszka tam.
— Tak jest! — odparł węglarz. — Mieszka tam jeszcze, ale niedługo się pewnie wyniesie. Ma coś w plecach i lada dzień może umrzeć.
— Tak i ja sądziłem.
Hans Alienus zawrócił do pojazdu, dał woźnicy kilka monet i polecił mu wracać, dodając, że przemarzł, więc resztę drogi odbędzie pieszo.
Woźnica cmoknął na konie, ruszył lejcami i odjechał w stronę, z której przybył. Hans Alienus za-