Rozchylił krzaki i ruszył z powrotem ku wąwozowi. Przekroczył szybko drogę jezdną i zagłębił się na całe godziny pieszej wędrówki w pustynię. W miejscach zarosłych kierował się wedle drzew, by nie zabłądzić. Dotarł wkońcu do bagien i młak, pełnych w porze jesiennej wody. Chcąc przejść, musiał gromadzić pnie i grubsze konary i budować z nich mosty. Wkroczywszy na taką zapadającą się nieznacznie a stale kładkę, przyciągał leżące za sobą pnie i, kładąc je przed sobą, posuwał się dalej. Trzęsawisko wyglądało z pozoru na ląd stały, pokryty małemi wzgórkami, gdy jednak wbił w nie laskę, zapadła aż po rękojeść, nie dotknąwszy dna. Starczyło jednej chwili upadku sił i baczności, a utonąłby niechybnie i tylko kilka baniek zagulgotałoby nad jego głową. Napięcie woli podnieciło jednak wyobraźnię jego, a jednocześnie uczuł straszną, bezlitosną tęsknotę za tem, co porzucił przed chwilą. Koło południa wkroczył na twarde kamienisko, ze ścieżkami przez bydło wydeptanemi, i szedł teraz bardzo pomału. Pożar zniszczył w tem miejscu drzewostan, osmolone pnie miały czerwone szpilki, a niesamowita pustynność krajobrazu zaciężyła bezdomnemu dotkliwie.
O zmroku posłyszał szczekanie psa, jego śladem dotarł do widnej ledwo w ciemnościach chaty, przelazł przez płot ogródka, zapukał i wszedł do wnętrza.
U kołowrotka siedziała kobieta o surowych, szorstkich rysach twarzy. Hans rozpytywał, czy mógłby dostać furmankę, celem dojechania do dworu, ona zaś oglądała podejrzliwie i niespokojnie jego dziwaczny strój. Wkońcu odrzekła, że mąż, zabrawszy konia, udał się na targ, zaś parobek, króry tam był
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/362
Ta strona została przepisana.