wykonałby pierwotny zamiar, zmarszczył brwi i odjechał pełen gniewu. Nie śmiąc spojrzeć w oczy temu odruchowi duszy, skrył ją poza samooskarżanie o chwiejność i powiedział sobie, że słabością byłoby nie dotrzeć do celu po tak długiej wędrówce.
Wstał, napół przytomny podszedł do wozu i usiadł obok chłopca, śpiącego z głową na piersi zwieszoną. Poczuwszy ruch lejców, klacz wstrząsnęła chomątem i ruszyła sama. Zrazu jechali noga za nogą, bo niepewny jeszcze co czynić, Hans puścił luzem lejce. Gdy po chwili jednak dotarli do drogi lepszej i minęli piece hutnicze, kobyłka zaczęła iść raźniej, a niezdarne jej kopyta wyrzucały piasek. Hans siedział bezwolny, nie stawiając oporu. Wiatr rozwiał mu płaszcz i czuł, że coraz to szybciej unoszonym jest przez ciemń, jakby w ucieczce przed samym sobą.
Niebawem łąka przemieniła się w szeroką aleję osiczynową, a z poza zaspanych stajen wyjrzał dwór z gankiem na słupach. Światło wiszącej lampy, padające przez wąskie szyby okien, jaśniało na pobliskich krzewach. Odrazu poznał Hans, że ścięto gruszę, dającą owoc w jesieni, która stała tuż poza szczytem dachu, pod oknem piwnicznem. Smierć tego jedynego drzewa zmieniła mu całe obejście w rzecz zgoła nieznaną, której nigdy nie widział, i uczuł przygnębienie.
W chwili, gdy wysiadał z wozu, wuj Didrik stał już w oświetlonym przedsionku. Był to sympatyczny starzec, rumiany jak dziewczyna, o białych, gładko przyczesanych włosach, krótko po wojskowemu przystrzyżonych wąsach i pełnych woreczkach pod niebieskiemi oczyma. Ubranie jego miało krój młodzieńczy, ręce były krągłe, dobrze utrzymane
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/366
Ta strona została przepisana.