Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/367

Ta strona została przepisana.

i miękkie. Pod pachą trzymał tamborek z rozpiętym haftem i wbitemi weń igłami, z którego zwisał aż do ziemi kłębuszek niebieskich nici. Miał łzy w oczach, drżąc z wzruszenia, wyciągnął wolne ramię i chciał wybąknąć słów kilka, ale wstrzymał się, ujrzawszy służącego Olsona, zbiegającego spiesznie po schodach.
— Odprawże, Olsonie, woźnicę! — powiedział.
— Może pan Olson zechce również zabrać z wozu mój tłumoczek? — dodał Hans.
— Jakto? Tytułujesz służącego panem? — spytał wuj Didrik, wyciągając serdecznie rękę i wiodąc krewniaka przez otwarte naściężaj, oszklone podwoje, do żółtego gabinetu.
— Nie piliśmy z sobą braterstwa! — rzekł Hans, ściskając podaną dłoń z uczuciem serdeczności i chłodu, z wahaniem i uprzejmością jednocześnie.
— Komiczny to, zaprawdę, pomysł, wracać do domu w płaszczu pielgrzyma! — powiedział wuj, chodząc po pokoju.
— Jutro muszę się zeszpecić strojem dziewiętnastego wieku! — pocieszył go Hans i jął także chodzić po pokoju, przyczem muszle jego płaszcza wydawały głuchy szmer.
Mieli sobie w tej chwili tyle do opowiedzenia, tyle wspomnień i pytań cisnęło im się na usta, że nie mogli znaleźć słów właściwych. Miast tego spoglądali po meblach i ścianach, nie widząc ich, i czynili błahe uwagi o wczesnej zimie tegorocznej.
Żółty gabinet, który przy swej wielkości wydawał się niskim, zapełniały meble w stylu cesarstwa, sztywne, na lwich łapach oparte krzesła i takież kanapy. Przed oknami zwisały wąskie firanki na skrzyżowanych strzałach, a na ścianach połyskały świece