Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/369

Ta strona została przepisana.

kołyk wywodzi się z Wersalu. Za każdem stuleciem głosi pokolenie nowe: — Tak winno się przyrządzać zupę! Tak pieczeń! Minęły czasy niedołęstwa! — Cieszę się, żem z tego wszystkiego wyszedł i żyję sobie spokojnie na wsi.
Wzruszony skinął głową, gdy zaś zmieniono talerze, wniósł Olson wspaniały półmisek porcelanowy, z czarną, buchającą parą, potrawą i rzekł, kłaniając się:
— Krwawa kiszka!
— Szwedzka arystokracja tak jada zazwyczaj! — powiedział wuj Didrik. — Jestem narazie gospodynią twego ojca, gdy mi tedy oznajmił twój niespodziany powrót, kazałem przyrządzić małą ucztę. Jak wiesz, obowiązują w tym domu starodawne przepisy prostoty.
W obecności służącego nie mogli poruszać drażliwych tematów, skrytych poza każdą myślą, a wspólność tego przymusu, uczyniła ich ostatecznie swobodniejszymi. Zaczęli mówić o Grobie Świętym i obcych krajach. Wuj Didrik przebywał swego czasu, jako młody oficer w Travemünde, dla poratowania zdrowia przez sześć tygodni. Posiadał też niewyczerpany zapas poglądów na Niemcy i zagranicę wogóle. Nie tykał zupy, ni innych potraw, ale spożył, jak zwykle, kilka łyżek wodzianki i siedm, czy dziewięć śliwek-katarzynek. Trzymał się przesądnie liczby nieparzystej.
Był on natomiast gorliwym podczaszym, przypijał czerwonem winem, to też nabierał coraz to większego rezonu i rozmowności. Przez drewnianą ścianę sali dolatywał z kuchni wesoły rozgwar głosów i brzęk talerzy, tak, że przez długi czas cały dwór zdawał się pogrążony w beztroskiem ucztowaniu.