— Jesteś znużony, mój drogi, i pora ci spocząć! — powiedział.
Ale był w tak świetnym nastroju, że nie mógł puścić krewniaka bez pomówienia z nim poważnie i serdecznie. Łzy mu znowu napełniły oczy, odłożył robotę, wstał żywo i pociągnął pielgrzyma we wnęk okna, tak jakby chciał przed meblami nawet zataić swe słowa.
— Drogi Hansie! — szepnął. — Czy sądzisz, że możliwą jest zgoda twoja z ojcem? Nie... nie łudź się. Jest tak dziwaczny jak dawniej, a wiem to najlepiej, gdyż tuczy mnie codziennie sarkazmami swemi. Sam się przekonasz! Co więcej, jest on dla ciebie uosobieniem tego przygniatającego musu i tej melancholji, które osmuciły młodość twą. Był dla ciebie zawsze karygodnie zimny. Przebacz, że tak bez ogródek mówię o ojcu twoim. Wszyscy, w całej okolicy, mówią to i myślą zdawiendawna. Jest to przejawem naturalnem życia, że młodość i starość walczą z sobą jak wrogi. Wokoło tego wieczystego konfliktu wiruje czas, niby wkoło osi, miażdżąc niezliczone serca i niwecząc szczęście domowe.
Zapał, z jakim mówił, uderzył mu do głowy i gwałtowne łkanie wstrząsnęło jego piersią.
— Obawiam się, że go sądzą zbyt surowo! — rzekł Hans.
Wuj Didrik wstrząsnął przecząco głową, powiedział: dobranoc i wziął z lustrzanego stoliczka koszyk, w którym tkwiła pośród kluczy gospodarczych mała książka rachunkowa w błękitnej okładce. Podszedł do drzwi, wołając raz po raz Olsena, a w mózgu mu tętniły ostatnie słowa Hansa. Sądził, że będzie on
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/371
Ta strona została przepisana.