Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/389

Ta strona została przepisana.

małych świeczkach łojowych i rozpoczęły gadać na wyścigi. Trzecia, niosąca właśnie przez głęboki śnieg mleko ze stajni, zawiadomiła żonę karbownika, co mówią „w domu“ i niebawem wszyscy w obejściu zatonęli w baśniach i historjach z duchami, drżąc jakby z chłodu, właziły podrostki płci obu na ławy, stały i nadsłuchiwały cichych opowieści. Szepty wypełniły wszystkie zakątki i na czas długi ustała cała praca, zaś w ciemni nocy sypały się miljony białych płatków na dachy budynków mieszkalnych i stodół.
Gdy Olson wrócił do swego pana ustały już wszelkie względy na różnice stanów. Służący stanął w kole innych przy dogasającym kominku, opowiadając coraz to nowe historje, z coraz to innemi objaśnieniami, jakie posłyszał w kuchni. Ożywiony ojciec stał również rzeźko i podkreślał słowa wymownemi gestami.
Nagle zadudniło głucho w sąsiednim, żółtym gabinecie.
Rumieniec znikł z policzków starca, tak że stał się żółto-biały.
— Zaświeć świece, Olsonie, i popatrz, co się stało! — rozkazał.
Olson blady również jak jego pan zaświecił jeden z kandelabrów na biurku i uchylił ostrożnie zapadłych na klamkę drzwi. Stojąc w progu, świecił w głąb pokoju.
— Dama z goździkiem spadła ze ściany! — powiedział po chwili.
Oparty ciężko o ramię syna, podszedł chwiejnie ojciec ze świecą w ręku do żółtego gabinetu, chcąc się przekonać naocznie. Portret spadł na dywan malowaną stroną ku ziemi, listwowa rama była