Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/391

Ta strona została przepisana.
III.
BOŻE NARODZENIE.

Śnieg padał przez cały tydzień przedświąteczny, a dni były jeno żółtawem świtaniem, czy mrokiem. Strumienie i pola skryły się pod tę samą białą kołdrę, tak że nie można było odróżnić wody od lądu. Drogi zawiane były i niedostępne, a domek biednej, starej komornicy w lesie otoczyły zaspy, sięgające powyż okien i drzwi, tak że musiano posyłać ludzi na ratunek. Śnieg tkwił w szczelinach desek czerwonej stodoły, leżał na płotach, gałęziach, blasze okiennej i dachach, a ruch pocztowy ustał całkiem. Dopiero nad ranem w pierwsze święto oczyściło się niebo i wieczorem gwiazdy rozbłysły w wąskich oknach, przysnutych szarą łuszczką, niby chore oczy.
Zbudziła się wczesnym rankiem krowa Kruskula i wetknęła głowę do zagrodzeń swych towarzyszek, Silkessippy i Fagerliny, by zobaczyć, czy nie śpią już, gdyż nadchodziła godzina zwyczajnej wizyty dozorców osiedla słońca. Zbliżyli się też niebawem ze świecami w rękach, wglądając w żłoby i bacząc, czy świeżą słomę podrzucono pod każde zwierzę. Potem odeszli dalej przez głębokie zaspy, w stronę domu mieszkalnego. Hans, który nie spał, słyszał,