Hans usłyszał, jak w całym domu zaczęto wstawać, suwać pantoflami i trzaskać drzwiami, to też podniósł się także i ubrał. Na dole, gdzie woniały smażone ryby i grzane wino, płonęły już w świecznikach świece, jak również stały szeregami w oknach, z których przez ostrożność odsunięto firanki, błyszczące wzdłuż zamarzniętych szyb.
Mimo wczesnej pory, ojciec, ubrany w szary szlafrok, stał w progu pomiędzy swym pokojem, a żółtym gabinetem.
— Nie mogłem spać tej nocy! — powiedział. — Możebyśmy zagrali w szachy?
Ojciec i syn usiedli naprzeciw siebie o tej uroczystej, odziedziczonej po przodkach godzinie Bożego Narodzenia i ustawili na szachownicy kościane figury, rzezane w jakiejś hinduskiej pracowni. Wieże spoczywały na grzbietach słoni, jeźdźcy o wytrzeszczonych oczach, z krzywemi szablami, jechali na koniach, a król brodaty miał twarz bramina i wysoki, zdobny perłami turban.
Żaden nie wyrzekł słowa, nie dotyczącego samej gry, ale czynili ruchy szybkie, nierozważne, często przewracając figury. Wygrywali i przegrywali kolejno, nie wiedząc o tem niemal, tak usilnie bowiem starali się kryć przed sobą wzajem swe uczucia wnętrzne. Szamotały nimi tysiączne wspomnienia i myśli, nie chcące zamilknąć, to też wilgły im oczy, a głos brzmiał chrapliwie, ile razy wymawiali: szach, albo ostrzegali odsłoniętą królowę. Wydawało im się, że sprzęty domowe, aż do najmarniejszego, opowiadają swą historję, zarówno fotel ojca, jak tykocący w żółtym gabinecie zegar, czy wyczyszczone świeżo
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/393
Ta strona została przepisana.