Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/394

Ta strona została przepisana.

klamki, dotykane dłońmi pomarłych dawno członków rodziny, którzy wchodzili i wychodzili spiesznie, to otwierając półciemną komorę małżeńską, to w ostatni wieczór sypialnię, krocząc ku czekającemu łożu śmierci. Obaj gracze siedzieli pochyleni, osłaniając dłonią oczy i odsuwając jak najdalej na bok światło. Syn wstawał dwa razy ruchem porywczym i podchodził do okna, by się napić wody.
Po długiem milczeniu jęły znowu bić dzwony i wydało się, że cały ośnieżony krajobraz śpiewa. Ranna poświata migotała w kwiatach zamrozu, wróble skakały w podwórzu wkoło wysypanego dla nich ziarna, ale syn i ojciec głusi byli i ślepi, niczego poza grą nie dostrzegając.
— Olson, — powiedział ojciec — możesz tu przynieść śniadanie dla nas obu, postaw je na tym stoliku pod ręką, tak, byśmy nie musieli przerywać partji.
Olson świętował już i ledwo otwierał oczy, po chwili wniósł herbatę i jaja, stawiając tacę w ten sposób, że mogli jeść podczas grania. Nie mieli jednak apetytu, zaś Hansa ściskało w gardle za każdą łyżką. Nigdy tak jasno i jaskrawo, jak dziś, nie odczuł całej wagi gorzkiego osamotnienia, jakie ojciec znosić musiał przez długie lata, to też przepajało go nietylko współczucie, ale najgłębsze oddanie dla tego znużonego życiem starca o pięknej, uduchowionej twarzy, siedzącego naprzeciw niego, rodzica swego, z którym nie zamienił nigdy cieplejszego słowa. Dawno już przeminęły czasy młodości, a obaj byli mężami niezłamanymi wprawdzie, ale mieli głębokie zmarszczki wkoło ust. Coraz to bardziej przybierało wygląd drobnostek dziecięcych to wszystko, co ich w ciągu