Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/408

Ta strona została przepisana.

bezsenności. Starał się trzymać prościej jeszcze, a rysy jego opromieniała większa, niż dotąd, niezwyciężona siła woli. Odrzucał w tył głowę, a w powiększonych jakby oczach jego lśnił jasny blask. Raz tylko, wszedłszy niespodzianie, zastał Hans ojca na klęczkach przed fotelem ze złożonemi rękami, wstrząsanego gwałtownem łkaniem. Wstał jednak niezwłocznie, obrócił się do okna i rzekł zdławionym głosem:
— To nic... nic, to tylko upał... Przodkom naszym wydawało się, że w moim wieku mają pewien obowiązek spełnić, ja zaś wierzę im więcej w tym punkcie, niż naprzykład bratu Didrickowi. Jakież jest twoje zdanie?
Hans zbladł aż do nasady włosów i nie rzekł nic.
— Zostaniesz po odejściu mojem samotny, — podjął ojciec na nowo — ale nie samotniejszy, niźli przed naszem spotkaniem. Szkoda, że to nie nastąpiło wcześniej, gdyż sądzę, iż mogliśmy żyć długo razem. Teraz atoli za późno już!
Przez chwilę milczał, potem zaś dodał:
— Jakże szybko mijają teraz dni, wlokące się dawniej z kamieniami na plecach. A jednak, nie zostaje nam dwu starym ludziom nic, jak siedzieć przy sobie i objaśniać świat. Tak jest, przeto posuńmy się w badaniu na sam szczyt i obejmijmy niem również i śmierć. Jeśli zdołam porozumieć się w jakiś sposób z tobą, to uczynię to w dziesiątą rocznicę mego skonu. Przyobiecuję ci to, bądź tedy w tym pokoju sam, dokładnie o godzinie śmierci. Niech fotel tam stoi, gdzie jest teraz, ty zaś przywiedź mnie sobie na pamięć takim, jakim mnie widzisz w tej chwili. Podaj mi rękę na przybicie układu.