Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/423

Ta strona została przepisana.

dawało radości i rozrywki. Zapatrujcież się nań wszyscy!
Słów tych nie rozumiał nikt i Hans musiał niebawem zaprzestać urządzania tańców sobotnich. Odprawił też Olsona, którego uniżoność go raziła. Odtąd rojny do niedawna i hałaśliwy dom rozbrzmiewał jeno stukiem laski bezsennego starca. W jednem jedynem oknie połyskało światło, a liczne, zielone piece kaflowe były zimne. Na krzesłach nie siadywał nikt, a na ławach przedsionka gwarliwi goście nie składali futer i czapek. Pozamykano drzwi łączące pokoje i zawieszono na nich klucze, szafy z bielizną zostawiono otwarte z obawy pleśni, a naczynia na półkach poprzykrywano staremi gazetami. Ogromny kocioł nie syczał na ognisku, a podłóg nie zasnuwała cięta choina. Pospuszczano firanki z wyobrażeniem chat i strzelców, a obrazy osłonięto. W domu tym mieszkał człowiek, uwiedziony przez ducha gór, którego miejsce było nie tu, ale gdzieś daleko, w przeszłości.
Towarzyszyły mu teraz długie godziny smutku i zgorzkniał całkiem, chociaż dawniej lubił żartować. Wspominał biednego Jasona, biednego, a tak energicznego Almeriniego, oraz biednego Sardanapala, który dzierżył w dłoni całe piękno Niniwy, a nie mógł opanować własnych zachcianek płciowych, niweczących jego siły. Wkońcu jął myśleć o sobie, o komedjancie Hansie Alienusie, który wdział na czoło promienistą koronę Rzymu i wcielił w sobie najwyższe dostojeństwo człowiecze, poto jeno, by wyczerpany znużeniem, wrócić do życia wieśniaczego i zasiąść przed dzbanem wody źródlanej.