moczek podróżny. Był to starzec w tak podeszłym wieku, że ledwo mógł trafić nogą na stopień, by zejść z wózka.
Hans uśmiechnął się z przymusem, dopiero kiedy przybysz stanął tuż przed nim i zaczął mówić. Zaprawdę, był to stary Ceder. Ledwo go zdołał poznać. Ubiór jego miał liczne plamy i był zniszczony, a u spodni brakło guzika. Ręka mu tak drżała, że ledwo.
zdołał ją podać na powitanie.
Ceder, szlachcic, o białej brodzie i orlim nosie, był również dziwakiem. Odziedziczył niewielki spadek, pozatem zaś posiadał mały domek w stolicy. Spędził wiele lat we Włoszech, nie dając znaku życia, i odtąd nosił jesienią i wiosną kapelusz skrzydlasty, oraz niebieski, fałdzisty płaszcz.
— Przybywam po mego dawnego ucznia! — oświadczył. — Nie możesz dłużej trwać w samotności, ale musisz ruszyć między ludzi. Wynajmę ci mój domek przy Södermalmie. Jest najmniejszy i najcichszy z wszystkich. Rozumiem cię. I ja tak długo wędrowałem, aż stałem się wszędzie obcym.
— Wyruszę wraz z mym dawnym nauczycielem! — odparł Hans.
W dwa dni potem opuścili obaj starcy posiadłość, a Hans zajął miejsce na przedniem siedzeniu wózka, by móc patrzyć wstecz. Posłał spojrzenie w głąb ścieżki ogrodowej, wiodącej pomiędzy krzakami ostrężyn i róż, ku ciemnej grupie lip. Czuł, że tego już nie zobaczy nigdy. Niebawem drzewa padną, jedno po drugiem od ciosów siekiery, wyrosną inne, a cały krajobraz zamrze i przeistoczy się. Ludzie obcy będą wchodzili i wychodzili, wyrwą gwoździe ze ścian,
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/425
Ta strona została przepisana.