szklankach i nagle przyszło nam do głowy, by spotkać się tam po latach pięćdziesięciu, w dzień Św. Trójcy. Przypada to właśnie w najbliższą wiosnę. Dla uzyskania podniety, celem dopełnienia układu postanowiliśmy coś niezwykłego. Zapadła uchwała, że zebrawszy się razem, święcić będziemy uroczystość...
człowieka.
To ślub, co się zowie! — zawołał Ceder. — Czy nie chcesz jednak, Hansie, trochę wina do wody?
— Nie, dziękuję. Może to dziwactwo i słabostka, ale język wyczula się niesłychanie u człowieka, będącego znawcą wody. Teraz jednak opowiem ci coś więcej jeszcze o naszem ślubowaniu. Przed wsią, w polu stoi tam stara katolicka kapliczka, z jakimś nadwerężonym posążkiem, bez głowy, wyobrażającym człowieka, siedzącego okrakiem na kuli ziemskiej. Uradziliśmy tedy, że w dniu św. Trójcy wyjmiemy ten posążek i włożymy mu głowę o rysach człowieka. Rzucaliśmy kości, by wiedzieć kto ma dokonać tego dzieła zaufania, że zaś miałem wówczas do wszystkiego szczęście, los padł na mnie. Przyrzekłem, że wyszukam w muzeach głowę najgodniejszą i postaram się tak sam do niej upodobnić, by głowa ta siedziała na mym własnym karku, w chwili gdy stanę jako starzec pod kapliczką.
— Niezmiernej wagi było to przyrzeczenie! — zawołał Ceder. — Ale każdego ślubu należy dopełniać. Czuję, że chcesz jechać, nie wiem tylko, jak zniesiesz trudy podróży.
Hans Alienus jął grzebać laską w piasku, potem zaś rzekł:
— Ślub jest już właściwie złamany! Wszakże nie noszę na karku głowy, jaką posiadać pragnąłem.
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/429
Ta strona została przepisana.