Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

raźniejsze. Szły spiesznie po posadzce, usianej pasami jaśni i błękitnawego cienia, a twarze ich ciemniały, to promieniowały naprzemian. Przeciąg rozwiewał im welony szeroko.
Były ubrane czarno. Betty stąpała śmiało i do taktu. Giggja miała przysadkowatą figurę, a jej brunatne, nakryte zrosłemi brwiami oczy otwierały się zawsze jeno w połowie. Miała małe, rozkoszne dołeczki na zbyt ruchliwych rękach i nie posiadała jeszcze dostojnych ruchów Rzymianki. Pochylając na bok głowę, nie szła nigdy prosto, ale zawsze niedbale zakrętami i łukami, jak to czynią dziewczęta zadumane, niebaczne na ludzkie oczy. Elena, starsza o lat kilka, była wyższa, smuklejsza i przypominała obraz całą postacią, więcej pociągającą niźli sama twarz. Rysy miała regularne, a bezbarwne, i ciche, unikające spojrzeń oczy. Wykładany kołnierzyk służyć jej musiał, widać nie po raz pierwszy, a na przegubie ręki, objętym w prostego gagatowego, węża widniała żółta plama, farby czy kwasu. Suknia nosiła ślady połysku na szwach, a welon nabrał od starości zielono-szarego tonu.
Betty ujrzała przez podniesione swe pince-nez Hansa Alienusa i Jasona i zaczęła się śmiać chłodno i bezdźwięcznie. Jason rzucał za każdym krokiem głowę w lewo, przypominając tem chwiejący się dzwonek. Mimo to nie pobudzał on jej do wesołości tak bardzo jak Hans Alienus. Czyż miał wszystkie klepki w głowie? Wziął rzecz na serjo, obciął spodnie pod kolanami i paradował oto w pończochach i płytkich trzewikach. Miał prócz tego niski kapelusz i krótki, okrągły kaftan o łososiowatej, widnej w rozwianiu pół podszewce.