Przeszedł stulecia silny niezachwiany
I przyniósł głowę, swoją własną głowę,
Okrytą w męki i szczęścia posowę...
Dokonał tego, poco był wysłany.
Więc nie zadajmyż żadnych pytań dalej,
Ale niech radość wkoło się rozpali,
Już słychać wdali skoczne skrzypków tony,
Ciągnie korowód młodzi nieskończony!
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Odniesiono zwłoki. Z gniazdka, skrytego w gęstwie, wyjrzała ciekawa i trwożna główka jaskółki. Zwolna nadciągał orszak dzieci. Szły parami, najmłodsze przodem, starsze za niemi, a każde niosło w ręku pęk rozkwitłych gałęzi owocowych. Za chwilę zaczęto przy długich stołach zapijać piwo. Długo jeszcze w noc brzmiała muzyka i śpiew, gdy już wszyscy wrócili do domów, okurzeni i przybrani w pęki kwiecia na kapeluszach i zawiniątkach, niesionych w ręku, a wozy okrywały gałęzie jedliny. Rozmawiano żartobliwie, lub też poważnie siedząc jeszcze na progach domów, kiedy już dawno zagasły ostatnie blaski zachodu.