Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

drzwiczki, wdrapał się, gdy wszyscy pięcioro wsiedli, na kozioł i podjazd ruszył w górę placu Św. Piotra.
— Nikt, patrząc na nas stłoczonych tak poufale w tem pudle, nie przypuściłby, że się znamy od tak nie dawna! — rzekł Hans Alienus.
— Tygodnie liczą się za coś jednak! — odparła Betty. — Nie wiem czemu, ale zagranicą robi się znajomości dużo prędzej, niżli w domu. Zresztą zapoznał nas ów list ze Szwecji.
— To prawda! Zdziwiłem się niemało, otrzymawszy pewnego dnia, po takiej przerwie, list po szwedzku... Żyłem w samotności... Ale zbaczamy od tematu.
— Myślom pańskim trudno iść prostemi skibami... nieprawdaż?
— Możliwe, że łatwiej to czynić zaspanym zwierzętom pociągowym, panno Betty. Ale o czemże to mówiliśmy? W liście tym było, że pewna wolnomyślna panna, szuka gdzieś w Rzymie pensjonatu, by...
— Uczyć się po włosku. Pan zamieściłeś ogłoszenie w jednem z pism... — dodała Betty — ale to wiemy już.
— Rodzice moi odpowiedzieli na anons, — rzekła Giggja, — a moja droga kuzynka Elena, pisząc ten list, zrobiła w dwu wierszach dwa błędy ortograficzne. Potem zaś...
— Jednego nie wie pani jeszcze. Oto w liście owym była cała strona na temat, że ja doskonale porozumiem się z panną Betty, jako podobną do mnie, współczesną niewiastą.
— To proroctwo, coprawda, było fałszywe.
— A to dlatego, że nie pomyślałem poważnie, przez okulary, nad stosunkiem régime indirect do...