— Jedź do domu! Przyjdziemy pieszo!
Woźnica otwarł właśnie, korzystając z odpoczynku, tabakierkę, na te słowa jednak zdrętwiał i, miętosząc w palcach niuch, łypał białemi powiekami swej ceglastej, napoleońskiej twarzy. Zaledwo jednak ujrzał plecy Hansa i doniósł tabakę do nosa, rozkraczył usta uśmiechem, klasnął mistrzowsko kilka razy z bata i odjechał, zaś Giovanni stanął z przeciągniętym obliczem, poważny, nieruchomy u progu na posterunku.
Piekarnia była to sklepiona izba, zastawiona worami mąki, beczkami, chlebem i makaronem. Niewielkie drzwi w węższej ścianie wiodły do większej salki o kamiennej podłodze, pstro malowanych ścianach i długich, ławami obstawionych stołach. Była tu winiarnia, w tej porze pusta.
Betty rzuciła skośne spojrzenie dziewczynie z zamączonemi rękami, która wybiegła wąskiemi drzwiami od podwórza, by zawiadomić ojca o nadejściu gości. Potem wybrała przy pomocy Jasona bochenek chleba z pośród leżących na stole. Jason nadskakiwał jej, ona zaś drwiła zeń do woli.
Porwany dziką, młodzieńczą swawolą, chwycił Hans do poływy mąką napełnioną szuflę z otwartego worka.
— Masz, Jasonie! — zawołał i otynkował mu na biało czarne plecy.
Za moment zdobył Jason drugi worek i szuflę i zawrzała walka. Napoły niezadowolona, napoły żądna wykorzystać na różne sposoby swobodę zagraniczną, pospieszyła po chwili Betty z odsieczą Jasonowi i jęła miotać mąkę na Hansa. Giggja nie mogła też powstrzymać własnych palców i zanurzyła dłoń w worek, sięgając po amunicję. Sklep przysłoniła
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/50
Ta strona została skorygowana.