Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/51

Ta strona została skorygowana.

biała chmura. Jedna tylko Elena stała, założywszy ręce, całkiem neutralnie, a z miny jej widać było, jak jest rozsądna i poważna. Czarne suknie poszarzały. Żadne z walczących nie mogło patrzyć, brzmiały jeno śmiechy, stłumiona wołania o ratunek i charczał przenikliwy dyszkant Jasona.
Wciśnięty między dwa worki, osłaniając się ręką, usiłował Hans otworzyć jedno oko, celem wybadania stanowiska nieprzyjaciela. Błysł mu zarys krągłej dłoni Giggji, skradającej się zdradziecko ku jego szufli. Rzucił się, nabrał mąki i skoczył za Giggją, która, wrzeszcząc przeraźliwie, zemknęła przez drzwi podwórzowe. Na samym progu zderzyła się z wracającą właśnie piekarzówną, która zdumiona, nie wiedząc co to ma znaczyć, uskoczyła nabok, z okrzykiem: Mamma mia!
Otoczona mgłą sypiącej się z sukni mąki, pomknęła Giggja przez rozległe podwórze, a Hans biegł w trop jej powiewającego welonu. Przewijała się zręcznie pomiędzy krzakami róż, dawno okwitłych, obsypujących ich suchemi liśćmi. Chwyciwszy się, pnia srebrnej topoli, skoczyła na wąską ścieżynę, obrosłą mirtem i dotarła na placyk, otoczony gęstym płotem. Dalej biec nie mogła, za płotem był mur. Pośrodku szemrała studnia, rzucając strugi wody w odwróconą nakrywę rzymskiego sarkofagu, a wokoło leżały fragmenty ciała nimfy i kapitel koryncki. Niezliczone chrabąszcze i inne szmaragdowe owady brzęczały w powietrzu, a stadko rudawych ptaków zerwało się z gałęzi, rzucając przenikliwe piski.
Giggja wcisnęła się pomiędzy fontannę i płot. Woda zebrana w zmurszałej pokrywie marmurowej, kryjącej ongiś rysy jakiegoś pogańskiego pretora, od-