Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/83

Ta strona została przepisana.

— O ile pamiętam, zwą tę zabawę „Wypędzaniem dewotek z kościoła“ — odparł Hans — ale myśmy ją nazwali wczoraj „Duchem współczesnej epoki“.
— Nie wolno nawet łączyć imienia kościoła z tego rodzaju figlami! — rzekł Ojciec Święty. — Natomiast drugą nazwę uznaję za bardzo trafną. Przytem jednakże radbym, by ów „duch epoki“ nie mącił narazie ciszy i nie przeciwdziałał pracom i zarządzeniom Stolicy Świętej.
Powiedziawszy to, podał papież obu ręce do pocałowania. Były to ręce kapłańskie, inteligentne, i katolickie, o krótko obciętych paznokciach, przybrane w pierścień i haftowane mitenki. Nie uszło uwagi Hansa, podobnie jak i niemieckiego uczonego, że wyraz twarzy papieża stał się teraz łagodniejszy jeszcze i życzliwszy.
Na schodach otoczyli ich młodsi i starsi urzędnicy i dowiedziawszy się o pomyślnym przebiegu sprawy, winszowali bez końca. Mówili, że wiedzą, iż Ojciec Święty lubi swobodne zachowanie się i prorokowali Hansowi szybką karjerę. Miał widać we wszystkiem szczęście. Czemużby nie wstąpił odrazu do Kościoła? Któż może zaręczyć, że u schyłku życia nie będzie miał na palcu tegożsamego pierścienia papieskiego, który dziś na ręce Jego Świętobliwości całował? Może też w dalekiej przyszłości zapłonie wieczysta lampa u grobu świętego Alienusa, patrona sztuk pięknych i sielskiej szczęśliwości?
Uczony kroczył jak słoń, wyłupiwszy oczy, z rękami w kieszeniach spodni i wyciągniętą szyją. Schodząc po schodach, spozierał ponad okulary i napychał je od czasu do czasu palcem na nos. Dotarłszy