na miejsce, wyszedł bez słowa, ogarnięty głuchym gniewem.
Hans Alienus uśmiechał się w zadumie, słuchając tych wszystkich, napoły żartobliwych, napoły poważnych gratulacyj. Wkońcu zobaczył wśród obecnych gadatliwego kapłana, z którym przed kilku dniami, po uroczystości rozmawiał. Wiedział już, że jest to spowiednik rodziny Almerinich i że nazywa się Paviani, toteż podszedł i pozdrowił go.
— Los mnie popsuł! — rzekł mu, gdy razem zstępowali ze schodów. — Nawykłem tak dalece sam jeden sobą władać, że odczuwam słowo „zabraniam“, wyrzeczone przez starszego bibljotekarza, jako obrazę. Uświadomiłem sobie nagle, że muszę wnieść prośbę o dymisję i wycofać się.
— Nie nadajesz się pan do urzędu — odparł pater Paviani, — musisz pan zostać jeno sobą, Hansem Alienusem, co zresztą zabiera dużo czasu i mieści w sobie wielką odpowiedzialność.
Na tem rozeszli się.
Gdy się Hans znalazł u siebie, nic w nim nie zdradzało, że zdolny jest do wesołego figla. Był przeciwnie smutny i zadumany.
Pustelnicze jego mieszkanie była to, zewnętrznie biorąc, buda najemna na odludziu, pośród niezabudowanych placów stojąca. Kilka miała jeno stancyjek, a dwie były pomalowane na jasno błękitno.
W większym pokoju stał pośrodku, na macie, stół i krzesło. Nie było pozatem nic a nic, gdyż chciał, jak filozof kinejski, posiadać swobodę zwinięcia każdej chwili swego namiotu. Na stole leżały papiery, oraz karta wykopalisk Schliemanna pod Hlissarlikiem.
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/84
Ta strona została przepisana.