Wierni przymierzu, zawartemu w piekarni, schodzili się, zrazu codziennie niemal, na wieczory związkowe. Hans Alienus przybył pewnego dnia, wcześniej niż zazwyczaj do wcale nie przytulnego saloniku Almerinich i zastał Giggjię przy oknie, na rozmowie z ojcem Pavianim. Prócz nich nie było nikogo, na kominku płonął ogień, nie dający ciepła.
Giggja zmieszała się trochę, zaś pater Paviani zaczął wirować swym czarnym, płaskim kapeluszem zatkniętym na laskę. Pończochy jedwabne obciskały szczupłe łydki, płytkie trzewiki lśniły, a cała powierzchowność świadczyła o wykwincie. Mówił żywo, nieustannie i sypał żarcikami.
Hans, jako pustelnik, nie był wtajemniczony w kronikę dnia bieżącego, milczał i wdzięczny był Giggji, gdy go wysłała do jadalni po pudełko z kwiatami sztucznemi. Nie wracał z umysłu długo i stojąc przy oknie, mimowoli posłyszał te słowa, wyrzeczone szeptem:
— Widywałem tego młodzieńca często w Watykanie. Któż to jest właściwie? Nosi, niby duchowny, krótkie spodnie.
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/91
Ta strona została przepisana.
IV.
HANS ALIENUS WRACA DO PUSTELNI.