Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Bunt Martineza.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale wnet, uważając, że przeholowała w żarcie, mówiła z powagą:
— Gringita jest młodą osobą godną szacunku. Zarabia na życie i utrzymuje swych braci. A potem — co za wykształcenie! Słuchając jej, wpadam w osłupienie. Wydaje się niemożliwem, że kobieta może nauczyć się tego wszystkiego. Napróżno tracisz czas, mój stary. Ona nic sobie z ciebie nie robi.
Była to córka nauczyciela, który umarł przed rokiem. Studjowała w Stanach Zjednoczonych, ale śmierć ojca zmusiła ją do powrotu i przerwania studjów. Chciała zastąpić matkę młodszym braciom, którzy od śmierci ojca byli zupełnie sami w domu. Sześć lat pobytu w Nowym Jorku przekształciło kompletnie młodą Meksykankę. Przywykła do innych obyczajów, a nawet jej wygląd fizyczny uległ zupełnej zmianie.
Dygnitarze Meksyku protegowali ją, oczarowani przez jej maniery pełne dystynkcji i łatwość, z jaką mówiła o naukach, znanych im zaledwie ze słyszenia. Umieścili ją na stanowisku nauczycielki w głównych szkołach i obiecywali jej pomóc we wszystkich projektowanych przez nią inowacjach.
I Martinez figurował w liczbie protektorów nauczycielki.
— Jestem człowiekiem postępowym, wiecie, panowie? — oznajmiał, gdy była mowa o niej. — Dlatego interesują mnie projekty tej małej, która uczyła się u gringów. Biedny jej ojciec miał doskonały pomysł, posyłając ją do New Yorku. Szanuję ją bardzo, zwłaszcza za powagę jej charakteru. Co do jej piękności, o której paplają złośliwi, cóż tam...
I jenerał urywał z gestem powątpiewania, pogardy prawie. Miał słuszność: Dora nie była cudem piękności. Nauczycielka miała tylko urok młodości