Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Bunt Martineza.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.

za słomę i owies, których nigdy nie powąchały ich konie. Czyż ojczyzna nie powinna była zapłacić swym bohaterom za przeszłe i przyszłe zasługi?
Wojna w kraju nie ustawała. Napróżno rząd stolicy ogłaszał w prasie, że nie złożyli broni tylko niektórzy bandyci, bandyci, których miano wytępić lada chwila. Ale poglądy na bandytyzm rządu i jego wrogów, były w danym razie rozbieżne. Pewnem było tylko, że ci, którzy przebiegali góry i doliny, wysadzając pociągi dynamitem, paląc wsie, rozstrzeliwując więźniów, porywając kobiety, do niedawna byli towarzyszami broni tych, co ich teraz ścigali.
Zdawało się, że ścigani i ścigający unikali ciosów stanowczych. Przeciwnicy Martineza szerzyli w stolicy pogłoski, że zależało mu bardziej od buntowników na tem, by wojna nie wygasła. Pokój dla niego, jak i dla innych dowódców działań wojennych oznaczał stratę iluzorycznych pułków i niemniej ułudnych racji furażu.
Ale waleczny Doroteo gardził tymi wymysłami nieżyczliwych. Któryż wielki człowiek nie budzi zawiści!
Stracił już swą skromność z pierwszego okresu rewolucji, gdy kręcił się dokoła caudillos’ów, jako oficer lojalny, jak pies, zawsze gotowy do niebezpiecznych wypadów. Zaczął wierzyć, że ma „misję historyczną“ do spełnienia, jak twierdzili pochlebcy. Zaczynając wojnę, umiał zaledwie położyć swój podpis w kształcie hieroglifu, a i tego nauczył się w więzieniu, gdzie spędził kilka miesięcy za pewne pchnięcia sztyletem, zadane konkurentowi tej, która została jego żoną. Podczas wojny zaznajomił się z frazeologją odezw i artykułów rewolucyjnych, doszedł nawet do perfekcji w ich odczytywaniu, o ile druk nie był zbyt drobny.