Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/100

Ta strona została przepisana.

którzy ongiś wydawali mu się udzielnymi książętami. Zamieszkał w małym, studenckim hotelu, niedaleko „l’Ecole de medicine“. Chaotyczne dyskusje wieczorne z innymi pensjonarzami, toczone w kłębach tytuniowego dymu, kształciły jego umysł nie gorzej od lektury tych potępionych książek naukowych. Koledzy pożyczali mu książki, wskazywali mu także autorów, których się będzie mógł spytać o radę w bibljotece Sainte-Genevieve — i śmieli się, jak poganie, ilokrotnie pewne poglądy i afirmacje zdradzały w nim dawnego seminarzystę.
W przeciągu dwóch lat przeczytał Gabrjel niesłychaną ilość książek, co mu zresztą nie przeszkadzało towarzyszyć kolegom w różnych eskapadach i brać udział w wesołem życiu dzielnicy. Łokcie rękawów powycierał na stołach winiarni.
Mimi Murgera przeszła kilkakrotnie przez jego życie, Mimi mniej melancholijna, niż w dziełach poety; Gabrjel zaznał idylli niedzielnych w podmiejskich laskach. Ale nie odznaczał się zbytnim temperamentem; ciekawość i głód wiedzy zepchnęły na plan drugi pragnienia zmysłowe; i po tych awanturkach miłosnych powracał radośnie do książek, przystępując do studjów z jeszcze większym zapałem. Historja polityczna, historja prawdziwa zburzyła jego wierzenia. Katolicyzm przestał być dla niego jedyną religją — religje wydały mu się instytucjami społecznemi, podlegającemi tym samym zmianom, co i człowiek, który je stworzył. Miały swoje dzieciństwo, zdolne do ślepych ofiar i bohaterstwa, miały swoją dojrzałość, chciwą zdobyczy i władzy, miały wreszcie nieuniknioną starość, kiedy to sę-