Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/106

Ta strona została przepisana.

. Pomyślał o swych braciach, którzy przyrośli, jak mech, do murów katedry, o braciach, nie wiedzących nic, co się dzieje na szerokim świecie. Już od trzech lat przestali z nim korespondować, tak jakby zupełnie zapomnieli o nim. Któregoś dnia wyjechał nagle do Barcelony. Pragnął odwiedzić Toledo i przebyć choćby kilka dni w otoczeniu rodziny. Później poszuka sobie jakiejś pracy w Barcelonie.
Wiedział z listów starszego swego brata, Estabana, że Tomasz nie żyje i że wdowa po nim wraz ze swym dwunastoletnim synem, Tomaszem, mieszka nadal w klasztorze, gdzie zarabia na chleb praniem bielizny dla kanoników; wiedział także, że córka Estabana, Sagrario, licząca sobie szesnasty rok życia, jest tak cudownie piękną dziewczyną, że jej rodzice mimo swego pomiernego stanu, mają nadzieję wydania jej zamąż bardzo bogato. Cieszył się zgóry, że zobaczy brata, pozna swoje bratowe, swego bratanka i bratanice. Lecz w chwili, gdy szykował się już do drogi, „towarzysze“ zażądali, aby objął kierownictwo pewnej drukarni. Zmuszony był zostać!
„Towarzysze“ szanowali i podziwiali w nim jednego z wielkich propagatorów idei, człowieka, który przebiegł prawie całą Europę, i którego zaliczyć można było do najlepszych agitatorów. Żaden meeting nie mógł się obyć bez towarzysza Luna. Jego dar wymowy, tak wychwalany ongiś przez profesorów, rozwinął się jeszcze bardziej i spotężniał na zebraniach rewolucyjnych. Elokwencja ta egzaltowała i upajała tłumy w łachmanach, tłumy wynędzniałe i głodne, które drżały dreszczem żądzy, słuchając opowieści apostoła socjalizmu o przyszłemm