Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/113

Ta strona została przepisana.

popełnione w zakrystji, ścigał z zawziętą bezwzględnością; przy zdawaniu rachunków był tak skrupulatny i drobiazgowy, że skarbnik tracił cierpliwość.
Katedra była uboga: pozbawić ją jednego choćby grosza — znaczyło popełnić zbrodnię. Lecz, on, sługa boży, był także biednym człowiekiem. Sądził przeto, że ma prawo do tych pieniędzy, które odłożył dzięki oszczędnościom i odmawianiu sobie wszystkiego.
Jego synowicą, Mariquita, mieszkała z nim razem. Brzydka, zbudowana, jak mężczyzna, czerwona na twarzy, przybyła do Toledo ze swej wsi rodzinnej, położonej w górach. Miała być pomocna wujowi, o którego bogactwie i władzy krążyły we wsi legendy. W Claverias, będąc świadoma suwerennej władzy Don Antolina, tyranizowała wszystkie kobiety. Najbardziej tchórzliwe tworzyły wokół niej grono pochlebczyń. Aby sobie zapewnić jej protekcję, sprzątały jej izbę, gotowały za nią, szorowały, podczas gdy ona sama, ubrana, jak zakonnica, i w strojnej fryzurze (był to jedyny luksus, na jaki pozwalał wuj) przechadzała się po galerjach Claverias, mając nadzieję, że spotka jakiegoś kadeta, błądzącego koło katedry, lub zwróci na siebie uwagę turystów, zwiedzających wieżę i salę Olbrzymów. Robiła oczy do wszystkich mężczyzn. Ostra i bezwzględna w stosunku do kobiet, uśmiechała się słodko do kawalerów, mieszkających w Claverias. Tato zaprzyjaźnił się z nią bardzo; podczas nieobecności Don Antolina często przebywała w jego towarzystwie, rozkoszując się duserami ze strony terminującego torreadora. Gabrjel, o chorowitym wyglądzie, ten Gabrjel, o którego podróżach naokoło świata krą-