Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/120

Ta strona została przepisana.

części kościoła, która się ciągnie od bramy Notarjuszy aż po chór. Czyni jeszcze katedrze podarunek z domeny Alcubilete, słynnej z młynów i rybołóstwa i zapisuje rentę, aby podczas nabożeństwa paliła się na chórze świeca. Zwiemy ją świecą drogocenną. Stoi na wielkim pulpicie pod orłem z bronzu. Don Alfonso Tello de Menesas darowuje cztery zamki, wznoszące się na brzegu Guadiana. Za jego przykładem idą inni panowie, obdarzając nas niezliczonemi bogactwami.
Och, Gabrjelu, nie brakowało nam wówczas niczego! Terytorjum, należące do djecezji, było większe, niż niejedna prowincja. Katedra miała swoje posiadłości na ziemi i na morzu. Nasze majętności ciągnęły się wzdłuż i wszerz całego królestwa; nie było prowincji, gdzieby do nas coś nie należało.
Wszystko służyło chwale Bożej — wszyscy płacili czynsz kościołowi. Chleb, wychodzący z pieca, ryba, złapana na wędkę, zboże, mielące się w młynie, pieniądze, bite w mennicach, podróżny, udający się w drogę. Chłopi, wolni od podatków i kontrybucyj, służyli wiernie królowi.
Dbali też o zbawienie swoich dusz, dając nam dziesięcinę w snopach. Spichrze katedralne nie mogły pomieścić tych zbiorów. Wówczas była na świecie prawdziwa wiara, a wiara jest przecież podstawą życia. Bez wiary niema cnoty, uczciwości, niema nic wogóle!...




Około godziny ósmej pojawiał się Don Luis, kierownik chóru, w płaszczu, dość fantastycznie zarzuconym na ramiona, i kapeluszu, zesuniętym na