Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/122

Ta strona została przepisana.

w klasztorze. Później przerywał grę i powracał do rozmowy, jakby się obawiał, że może stracić wątek myśli.
Milczący Gabrjel był jedynym słuchaczem, którego Don Luis spotykał w katedrze. On jeden mógł słuchać księdza całemi godzinami, nie drwiąc z niego i nie nazywając go głupcem. Konwersacja kończyła się nieodmiennie pochwałą Beethovena.
— Kochałem go zawsze — mówił ksiądz. W muzyce kształcił mnie pewien braciszek klasztorny, który po zamknięciu klasztoru błąkał się po święcie, dając lekcje gry na wiolonczeli. Hieronimici byli wielkimi muzykami kościelnymi. Wydaje mi się, że dawniej każdy zakon miał jakąś specjalność. Jedni, jak naprz. benedyktyni zajmowali się kopjowaniem książek, inni wyrabiali likiery, jeszcze inni robili klatki dla ptaków. Hieronimici studjowali przez siedem lat muzykę i każdy z nich wprawiał się na instrumencie, wybranym przez siebie. Dzięki nim zachował się do dziś w kościołach Hiszpanji pewien gust i smak muzyczny. A jakie orkiestry umieli tworzyć po klasztorach! W ranki niedzielne kobiety tłoczyły się do rozmównicy, aby posłuchać wirtuozów. W tej epoce nie było jeszcze innych koncertów. Mając byt zapewniony, nie potrzebując troszczyć się o nic, oddawali się zupełnie swej sztuce. Ta służba sztuce była także poniekąd ich religijnym obowiązkiem. Dochodzili do szczytów artyzmu. Gdy wyrzucono z klasztorów mnichów, Hieronimici nie znaleźli się w trudnem położeniu, nie potrzebowali żebrać w czasie mszy, lub żyć z łaski pobożnych rodzin. Zmuszeni zarabiać na chleb codzienny, mieli