Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/128

Ta strona została przepisana.

postaci Claverias. Jej słowa miały taką wagą, jak słowa Don Antolina. Srebrna-Rózga drżał przed nią, wiedząc, że ta skromna kobiecina cieszy się potężną protekcją. W czasie, gdy ojciec Tomasy był zakrystjanem, w katedrze znajdował się pewien chłopiec do posyłek, synowiec jednego z beneficjarjuszy, którego stryj umieścił później w seminarjum. Ów chłopiec stał się obecnie księciem kościoła i kardynałem-arcybiskupem z Toledo. Tomasa i arcybiskup znali się od dziecka, tłukli się nieraz co się zmieści w Górnym Klasztorze o posiadanie tego czy innego świętego obrazka lub pokazywali języki żebrakom, zebranym pod portykiem de la Moletta.
Ów potężny Don Sebastian, na którego jedno spojrzenie drżała cała kapituła i wszyscy księża z diecezji, stawał się zupełnie innym człowiekiem w rozmowie ze starą Tomasą. Była wszak jedynem żywem wspomnieniem, pozostałem mu z młodości. Kobiecina całowała pierścień kardynalski z głęboką czcią, — lecz później zaczynała rozmawiać z arcybiskupem, jak z równym sobie, i mało brakowało, aby zwracała się doń przez „ty“. Kardynał, otoczony stale pochlebcami, lub tymi, którzy się go bali, znajdował upodobanie w tych szczerych gawędach i w tej nieco prostackiej poufałości.
Wszyscy w katedrze byli przekonani, że jedna jedyna Tomasa ma prawo mówić Jego Eminencji w oczy całą prawdę. Mieszkańcy Claverias czuli się mile połechtani w swej miłości własnej, widząc, jak arcybiskup chodzi w swej czerwonej sutannie po alejach ogrodu, lub siada na ławce w altanie, aby przez kilka godzin toczyć ożywioną rozmowę ze starą znajomą.