Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/132

Ta strona została przepisana.

mianowicie dowiedzieć się, co się stało z jego synowicą, Sagrario, i co zaszło w rodzinie jego brata.
— Bardzo byłbym ciotce wdzięczny, gdyby mi to wyjaśnić chciała. Wydaje mi się, że wszyscy obawiają się mówić o tem. Nawet ten gaduła Tato milczy uparcie, gdy o to zapytać.
Twarz Tomasy spochmurniała.
— Wielkie nieszczęście, moje dziecko, tak wielkie nieszczęście, jakiego nie pamiętamy w Claverias. Szaleństwa świata weszły do katedry i usłały sobie gniazdko w najbardziej szanownym i najstarszym domu Claverias. Wszyscy są tutaj dzielnymi ludźmi, lecz wy, Luna, jesteście najzacniejsi. Idziecie zaraz po Villalpando.
Ach, gdyby twoja matka mogła podnieść głowę z trumny! Gdyby żył twój ojciec! Odpowiedzialność ponosi przedewszystkiem Estaban, ten głupiec dobroduszny, który sprowokował nieszczęście, pragnąc wydać zamąż córkę po swej myśli. Jak większość ojców, chciał, aby córka zrobiła dobrą partję.
— Ale, co się stało właściwie?
— Pewien kadet z Akademji zadurzył się w niej, a twój brat pozwolił temu fircykowi na flirty z Mariquitą. Tysiąc razy perswadowałam Estabanowi. Przyjmij do wiadomości, że z tego nic dobrego wyjść nie może. Nie jest to mąż dla Sagrario.
Sympatyczny, dowcipny, elegancki, w mundurze, jak z igły, młody człowiek był przywódcą kadetów w ich najbardziej warjackich eskapadach. Zawsze gotów był popełnić jakieś szaleństwo. Był synem bardzo bogatych rodziców. Pieniędzy nigdy mu nie brakło. Biedna Sagrario pokochała go z całych sił, nie widziała świata poza nim. Pyszniła się, uda-