Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/136

Ta strona została przepisana.

Sagrario w klasztorze, gdzieby żyła cicho i samotnie, tak, aby nikt się nie gorszył.
— Nie, nie, moja ciotko! Lekarstwo byłoby zbyt okrutne. Nie mamy prawa ocalić jej za cenę jej wolności.
— Masz rację, — rzekła staruszka, po głębszym namyśle. — Obłóczyny nie zdadzą się na nic. Tylko w rodzinie może znaleźć dobry przykład, który ją skieruje na uczciwą drogę. Sprowadzimy ją więc tutaj, pod warunkiem, że ze skruchą wyrazi pragnienie poprawy.
Co się zaś tyczy Don Sebastiana, to o niego bądź spokojny, Gabrjelu. Gdy tylko uda się nam sprowadzić tutaj małą, nie powie ani jednego złego słowa. Cóżby zresztą miał gadać? Należy być litościwym w stosunku do bliźnich, a litość jest przecież obowiązkiem tych panów.
Wierz mi, Gabrjelu, w gruncie rzeczy są to przecież ludzie i to tylko ludzie.

V.

Mieszkańcy Górnego Klasztoru puszczali mimo ucha wszystkie pogłoski i słuchy, które krążyły uporczywie o obecnym prałacie. Taki już był zwyczaj na Claverias. Gabrjel poznał go jeszcze za czasów swego dzieciństwa. Mówiąc o zmarłych dostojnikach kościoła, można było rozpuszczać język do woli. Oszczercy i plotkarze wyciągali z lubością na światło dzienne wszystkie przywary i grzeszki. Zmarły prałat przestawał być niebezpieczny, a krytyka nieboszczyka mogła uchodzić za pochwałę ży-