Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/145

Ta strona została przepisana.

przestaje jęczeć, robi się pokorny i cichy, jak jagniątko. Raduje się, usłyszawszy jedno jej pieszczotliwe słowo! Tak, tak, kocha ją bardzo.
— A zatem, łączyłoby ich?... — spytał zaintrygowany Gabrjel.
— Naturalnie, że tak! Czyżby mogło być inaczej? Donia Visitacion wychowywała się od dziecka w „Kolegjum dla szlachetnie urodzonych panien“. Don Sebastjan, przybywszy do Toledo, sprowadził ją natychmiast do swego pałacu. Co prawda dla mnie gra nie wartaby była stawki. Jest to duża, blada, chuda dziewczyna; całą jej ozdobą są ładne oczy i ładne włosy.
Mówią, że śpiewa, gra na fortepianie, czyta wiele książek, że umie wszystko, czego się uczy w szkołach dla ludzi bogatych. Prócz tego posiada prawdziwy talent wodzenia kardynała za nos.
— Być może, że mylisz się jednak w swych przypuszczeniach?
— Skądże znowu! Tak twierdzi cała kapituła, a wszyscy kanonicy wierzą w to święcie. Faworyci Jego Eminencji, lizusy, donoszący mu wszystkie plotki, przeczą temu coprawda, ale przeczą tak miękko, że to przeczenie utwierdza nas tylko w naszem przekonaniu.
Ilekroć gadanina obije się o uszy Don Sebastjana, kardynał wybucha wściekłym gniewem.
Perrero umilkł, podrapał się po głowie, jakby namyślał się, co tu jeszcze ważnego powiedzieć.
Kim jest donia Visitacion dla kardynała, wiem doskonale. Mam dowody, wuju! Wiem, jak oni żyją! Jeden z domowników widział niejednokrotnie jak się całowali. Chociaż, mówiąc prawdę, to raczej