Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/146

Ta strona została przepisana.

ona go całuje i obejmuje, a don Sebastjan z anielską radością przyjmuje pieszczoty tej kotki. Biedak! Jest już taki stary!
Tato zakończył swoje zwierzenia jakimś sprośnym żartem.
Co pewien czas koło wielkiego fresku, przedstawiającego św. Krzysztofa, spotykał Gabrjel Don Luisa. Rozmawiali, stojąc przed małemi drzwiami, prowadzącemi po spiralnych schodkach do archiwum muzycznego.
Dyrektor chóru trzymał prawie zawsze pod pachą jakiś gruby, zakurzony tom, który pokazywał Gabrjelowi.
— Niosę to do klasztoru — mówił. — Chcę panu sprawić prawdziwą ucztę duchową.
I dwaj przyjaciele zaczynali rozmowę o muzyce. Don Luis, wskazując oczami na małe drzwiczki, wołał:
— Ach, kraje mi się serce na myśl o tych archiwach. Za każdym razem wychodzę stąd, przybity na duchu. Prawdziwi barbarzyńcy przeszli tędy. Wszystkie tomy mają powyrywane, lub pozaginane karty. Brak im winiet i ornamentów. Stara muzyka poszła już w niepamięć Panowie kanonicy nie lubią jej, ani jej nie rozumieją. Żal imby było wydać kilka pesetów, aby wprowadzić ją do programu świąt uroczystych.
Co się tyczy organów, to panom kanonikom chodzi tylko o to, aby na nich grano jaknajwolniej. Muzyka powolna wydaje się im muzyką religijną. Gdyby organiście przyszła fantazja odegrać powolnie kontredansa, to i kontredans zostałby podciągnięty pod miano muzyki religijnej.